Nie wiem, która to już była próba i które podejście do zaprzyjaźnienia się z tak zwanymi książkami babskimi. Chciałam tak raz, wakacyjnie poczytać coś innego niż dołujące reportaże, historie wojenne, kryminały, morodbicia lub inne psychologiczne mózgotrzepy. Nie mówię tu o romansach, ale docenianej literaturze kobiecej. No niestety kolejna próba i znowu się poddaje.
Tym razem poddałam się na odkryciu roku – Elenie Ferrante i jej Genialnej Przyjaciółce. No niby jest wszystko co trzeba. Ładnie napisana, bohaterowie też nawet sympatyczni, jest Neapol w tle i lata 50te. Ale kurczak no nudno jakoś strasznie…
Akcja się ślimaczy, a właściwie nie dzieje się nic spektakularnego. Trochę się więc wynudzilam, ale zawzięłam się i doczytałam do końca, licząc na to, że coś się stanie, jakaś przekrętka się zrobi, kogoś chodziażby zabiją, albo otrują. A tu nic. Nuda panie, jak na moim własnym podwórku u schyłku PRLu. Do tego wątki nie porozwiązywane, jakiś początek historii, brak końca. No ja rozumiem kobieca logika, kobiecą logiką, ale ja jakoś wolę porządek i jakiś, minimalny chociażby dramatyzm.
Bohaterowie niby z potencjałem, ale jakoś tacy odlegli. Nie przywiązałam się do nich i nie jestem ciekawa co się dalej wydarzy w ich życiu. To po prostu nie była chyba moja historia, a Ferrante to nie jedyna autorka, której totalnie nie poczułam. Podobnie było chodziażby z Alice Munro. No trudno, przymanjmniej probóbowałam. Tymczasem wracam do moich mozgotrzepów.
P.S. Dla odmiany jednak książka zachwyciła Martę, która pisze o niej tu: https://kiedywyjazd.pl/genialna-przyjaciolka/ wiec nie musicie się przejmować moim marudzeniem;-)
Mam te same odczucia co ty!!! Dzięki za ten wpis bo już myślałam, że ze mna coś nie tak