Do Pilcha dojrzewałam w bólach. To było trochę tak jak z jedzeniem oliwek, albo sera pleśniowego – najpierw się krzywisz, plujesz tym świństwem, a potem coś ci klika, pierwszy szok mija i zaczynasz rozsmakowywać się w tych dziwacznych rarytasach.
Pamiętam jak jeszcze na studiach wszyscy przeżywali ‘Pod Mocnym Aniołem’. Wiadomo, piło się wtedy jakoś tak bardziej romantycznie i ostatecznie, wiec klimat krakowskiej żulerki bardzo dobrze wpasował się w intelektualne potrzeby studentów polonistyki.
Mnie jednak Pilch jakoś wtedy nie ruszył. I nie wiem co się stało, że akurat teraz. Starość chyba, no bo co innego? I nagle od zeszłego roku trach! No zakochałam się w tym starym zrzędzie!;) Zaczęłam wiec czytać kompulsywnie…
Właśnie na mój ‘pilchowski’ stolik jak wisienka na torcie trafiła się – ‘Zuza czyli czas oddalenia’, ostatnia powieść tegoż.
A zatem “Zuza …”. Krótka i bardzo podchwytliwa jest to powieść. Autor mistrzowsko zaciera granicę między autobiografią, a fantazją. Na zmianę myli tropy wpuszczając czytelnika niby do swojego warszawskiego mieszkania na Hożej, niby do swojego łózka, a tak naprawdę poduszcza nas tylko i bawi naszą naiwnością jak w programie “Mamy cie!” . Bo tu wszystko, mimo licznych i niezaprzeczalnych podobieństw jest jednak zmyślone.
O czym to zmyślenie? O uczuciach najprostszych i potrzebach przyziemnych. O leku przed samotnością, o rozczarowaniach życiem, o starości i potrzebie bycia z kimś po prostu. No, a że za to bycie trzeba płacić … Cóż takie czasy na starość.
Prawdziwa miłość ma wysoka temperaturę i z lekka cuchnie rozkładem
Ma się wrażenie że to taki rachunek sumienia, próba podsumowania. Czyżby Pilch podobnie jak Marquez w “Rzecz o mych smutnych dziwkach” docenił na starość starą, banalną prawdę, że w życiu najważniejsza jest miłość? Tylko dlaczego akurat obaj szukają jej w burdelu?