Co roku to samo. Te pierwsze chłodne i nie daj Boże mokre dni, są najbardziej przygnębiające w całym roku. Organizm chyba za dobrze pamięta słońce, lekkość bytu i lekkość ubrań (czasem wydaje mi się, że to to samo 😛 ).
Co roku kupuję dynię i ona jakoś poprawia mi humor. Jest kolorowa i co ważne jadalna. Zawijam się w koc, jak w kokon i czytam. Póki chandra nie minie, nie mam lepszego pomysłu na przygnębiające wieczory. Może i dobrze. Jesienią można czytać bezkarnie i bez poczucia, że można inaczej, jakoś aktywniej, bardziej społecznie i towarzysko. Nie można 🙂
Co zabieram ze sobą pod ten koc w październiku? Wesołych książek brak. Przepraszam.
Magdalena Rittenhouse „Nowy Jork. Od Manhattanu do Ground Zero”
Karl Ove Knausgård „Moja walka. Księga 1”
Kaja Malanowska „Mgła”
U Patrycji też melancholijnie:
Marek Hłasko „Wilk”
Anna Król „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie”