Zwiedziona recenzjami i ochami nad wielkim powrotem czeskiego pisarza, połasiłam się w księgarni na niewielką książeczkę Milana Kundery pt. ‘Święto nieistotności’. Zgarnąć ją z półki było łatwo tym bardziej, że okładka nietuzinkowa – w kolorze jaskrawej pomarańczy i seledynu. Wprost krzyczała ‘kup mnie!’.
I to by było na tyle jeśli chodzi o zachwyty. Reszta bowiem jest przekombinowana i potwornie nudna. Pamiętając najlepsze dzieła Kundery liczyłam na jakiś emocjonalny wstrząs, albo przynajmniej odrobinę dreszczy. Nic z tęgo jednak się nie wydarzyło.
Nie dość, że historia czterech przyjaciół nie wciągnęła mnie totalnie, to jeszcze styl tak pogmatwany i język tak nieprzyjazny, że czytanie ledwie stu-stronicowej książeczki zajęło mi kilka dni! Albo bowiem usypiałam z nudów, albo gubiłam wątek.
I nie chodzi o to, że to nie jest książka mądra, tematów ważnych i wbrew pozorom istotnych jest sporo, ale nie w tej formie i nie w tej konwencji jak dla mnie niestety.
____________________________________________________________________________________________________________
Milan Kundera, Święto nieistotności
Wydawnictwo WAB, 2015
Kilka spotkań przyjaciół: Ramona, Alaina, Charlesa i Kalibana. Paryż i rozmowy o kobiecej seksualności, aniołach, otoczeniu Józefa Stalina. W międzyczasie rozważania na temat życia i zastanawianie się nad jego błahością.
Ocena Booklove: Lepiej iść do kina lub na wódkę (Sorrry)