Jeżeli szukacie czegoś do czytania na weekend, co będzie przyjemne, niezbyt wymagające, ale jednocześnie pozostawi Was z refleksją, to “Sznurówki” świetnie się do tego nadają.
-
-
Jak Strout pozostawiła niedosyt
Do kobiecych książek podchodzę zawsze krytycznie. Cienka jest granica między zaróżowioną, wypachnioną powieścią dla kobiet, a porządną literaturą kobiecą. Pierwsze omijam szerokim łukiem i jestem na nie wyczulona, jak diabli. Drugie uwielbiam, ale nie jest łatwo znaleźć książki, które będą opowiadać o kobietach w sposób dojrzały, mądry, emocjonalny, ale nie infantylny. Elisabeth Strout chodziła za mną od lat. Za “Olive Kitteridge” dostała Nagrodę Pulitzera i wiedziałam, że może śmiało dołączyć do mojej listy ulubionych: Munro, Ferrante, Lessing. Wreszcie autorka wydała coś nowego “Mam na imię Lucy” i już wiedziałam, że nie ma odwrotu. Jak tylko zobaczyłam ją w księgarni, uderzyła mnie jej chudość. Nie przepadam za grubaśnymi książkami, które wloką się niemiłosiernie, nie dając przestrzeni…
-
Serce umiera ostatnie
Bardzo chciałabym napisać, że odkryłam kolejną autorkę poważnej i wartościowej kobiecej prozy, ale w przypadku Margaret Atwood muszę z tym jeszcze poczekać.
-
Fatum i Furia
Zmysłowa i intensywna. Uwodzi słowem, zaskakuje pomysłem. Taka jest powieść “Fatum i Furia” Lauren Groff.
-
Z depresją jej do twarzy
Z psychiką ludzką łatwo nie jest. Kiedy szwankuje, świat rozpada się na kilkadziesiąt kawałków. Jak napisać książkę o zaburzeniu psychicznym, żeby nie popadać w patos albo infantylność.